Czym grozi planowana reforma systemu handlu emisjami? Wywiad.
Trwają jeszcze debaty ale sprawa wydaje się przesądzona. Pod koniec grudnia zeszłego roku Parlament Europejski i Rada osiągnęły wstępne porozumienie co do ważnych projektów ustawodawczych z pakietu „Fit for 55”, wśród których jest rozszerzenie systemu handlu emisjami EU ETS na kolejne sektory i szybsze zmniejszanie puli certyfikatów. Jak pan ocenia tę reformę?
Grzegorz Tobiszowski: Naprawdę obawiam się o przyszłość unijnej gospodarni, zwłaszcza polskich przedsiębiorstw. Nasz kraj z oczywistych względów historycznych, półwiecza wpływów radzieckich, jest w innym miejscu rozwojowym niż Francja czy Szwecja. Tempo zmian wynikających z polityki klimatycznej musi być dostosowane do kraju. Założenia wprowadzonego w 2005 roku systemu EU ETS były szczytne i ważne – pobudzanie do zmniejszania emisji. Dziś jednak system działa jak giełda, uprawnienia są papierami wartościowymi, a przez to ETS ma charakter spekulacyjny. Największym problemem tego systemu – o czym nasze środowisko Europejskich Konserwatystów i Reformatorów mówi od dawna – jest funkcjonowanie w systemie instytucji finansowych. Zgodnie z informacjami polskiego Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami takie instytucje odpowiadają za 35% pozycji typu long na rynku uprawnień. I teraz uwaga! Większość tych instytucji finansowych pochodzi spoza Unii Europejskiej! Mówiłem o tym na komisji przemysłu (ITRE) 23 stycznia. Przedsiębiorstwa energetyczne i energochłonne jak huty czy cementownie by prowadzić działalność muszą kupować prawa do emisji. Natomiast celem instytucji finansowych jest osiąganie zysku na handlu uprawnieniami. W ich interesie jest windowanie cen. O tych zagrożeniach mówi raport przygotowany na zlecenie komisji ITRE. W odpowiedzi na moje pytanie o wykluczenie instytucji finansowych z systemu, autorzy raportu z Oeko-Insitut e.V przyznali, że konieczne jest szczelniejsze monitorowanie przepływów finansowych. Największym problemem jest zdobycie informacji finansowych z instytucji spoza UE bo nie ma narzędzi pozwalających na to. Czyli pozostające poza kontrolą instytucje finansowe, których celem jest zysk, a nie efekt środowiskowy, wpływają na ceny uprawnień. Unijne przedsiębiorstwa są zmuszone do kupna uprawnień po zawyżonych cenach. A to oznacza, że środki zamiast być przeznaczane na inwestycje proekologiczne i stymulować rozwój unijnej gospodarki, stają się zyskiem instytucji spoza UE. Charakter systemu ETS jest spekulacyjny, a biorąc pod uwagę jak bardzo wpływa na niego kapitał spoza Europy pojawia się pytanie – komu ma to służyć?? Instytucje finansowe muszą być z systemu wykluczone!
Już w 2020 roku postulował Pan zamrożenie systemu handlu emisjami EU ETS.
Co prawda prowadzone są różne symulacje i analizy, ale ta polityka klimatyczna forsowana przez Komisję Europejską nie nadąża za zmianami społecznymi, gospodarczymi i politycznymi. Świat w ostatnich latach zmienia się znacznie szybciej niż wcześniej. W 2020 roku zleciłem ekspertyzę – według ówczesnych wyliczeń zamrożenie systemu EU ETS dałoby polskiemu przemysłowi 5,5 miliarda złotych rocznie. To była kwota wydawana na kupno praw do emisji. Wówczas prawo do wyemitowania 1 tony dwutlenku węgla kosztowało 20 euro. Rok później cena podskoczyła do 95 euro – gwałtownie podniesiona przez rozruch gospodarki po pandemicznym wyhamowaniu. W ubiegłym roku średnia cena wyniosła 84 euro za tonę CO2. Planowana reforma systemu ma na celu zmniejszenie emisji o 55% do 2030 roku i opiera się o tzw. scenariusz GHG55 (GHG, z ang. greenhouse gas), według którego ceny uprawnień będą systematycznie rosły tak by w 2026 r. osiągnąć poziom 76 euro za tonę w 2030 roku. Rosnąć? Przecież ceny już są wyższe! Atak Rosji na Ukrainę i sankcje wstrząsnęły rynkiem surowców, zmieniły łańcuchy dostaw. Wszyscy silnie odczuwamy efekty ogólnoeuropejskiego kryzysu energetycznego, a zdaniem wielu ekspertów najgorsze jeszcze przed nami. Nie wiemy kiedy i jak zakończy się wojna na Ukrainie, a przecież odbudowa tego kraju będzie z jednej strony ogromnym kołem zamachowym dla unijnej gospodarki, ale też będzie wymagała ogromnej ilości surowców i energii. W tej sytuacji narzucanie sobie pręgierza i mówienie o “zwiększaniu ambicji” klimatycznych jest nieodpowiedzialne, grozi pogłębianiem się kryzysu i ubóstwem mieszkańców Unii.
Czy nie uważa Pan, że emisje gazów cieplarnianych jednak trzeba ograniczać dla dobra przyszłych pokoleń?
Oczywiście, że tak. Ale z głową. Rozsądnie, nie ideologicznie. Patrząc historycznie – wszędzie tam gdzie ideologia wkradała się w gospodarkę, kończyło się katastrofalnie. Polska już w latach 90’ podpisała Protokół z Kioto, zobowiązaliśmy się do redukcji emisji o 6% do 2001 roku, zredukowaliśmy o 33%! I redukujemy dalej w tempie szybszym niż inne kraje Unijne. Pokazuje się Polskę jako kraj dymiących węglowych elektrowni, a dokonujemy skokowego wzrostu udziału źródeł odnawialnych. W latach kiedy pełniłem funkcję wiceministra energii czyli 20015-19 zainstalowana moc fotowoltaiki wzrosła piętnastokrotnie, a udział energii z wiatru w polskim miksie energetycznym zwiększył się o 50%! Bo nie chodzi o to żeby ukierunkować się na albo na węgiel albo źródła odnawialne, tylko wykorzystywać najnowsze rozwiązania technologiczne i rozwijać wszystkie dostępne źródła. Dywersyfikować system energetyczny tak żeby te źródła – węglowe, wiatrowe, słoneczne, gazowe, atomowe i wszystkie inne – współpracowały budując nasze bezpieczeństwo energetyczne. Wprowadzanie nowych, efektywnych i bardziej ekologicznych rozwiązań jest naturalnym skutkiem rozwoju technologicznego i gospodarczego.
Dobrze jest ustalać sobie pewne kierunki – takie jak redukcja emisji, ale kierunki, a nie sztywne ramy, kiedy nikt nie jest w stanie przewidzieć co przyniosą kolejne miesiące, a co dopiero lata.
Według Komisji Europejskich i środowisk wspierających system handlu emisjami – ETS jest dobrze działającym narzędziem zmniejszania poziomu unijnych emisji.
Musimy pamiętać, że różne kraje UE rozwijają się inaczej, mają inne uwarunkowania historyczne, geograficzne, surowcowe itd. Nasz system energetyczny przez lata PRL-u był kreowany w ogromnym stopniu przez Moskwę. Od 1989 roku dokonaliśmy prawdziwego skoku technologicznego – w dalszym ciągu jednak tą solidną podstawą polskiej energetyki jest węgiel. Zmniejszamy systematycznie jego udział w naszym miksie, ale też musimy widzieć wszystkie aspekty – nie tylko spadek emisji, ale też skutki społeczne i gospodarcze. Tymczasem Komisja Europejska i parlamentarna większość w UE – jeszcze chce przyśpieszać tą tak zwaną dekarbonizację. Do tej pory była mowa o rocznym zmniejszaniu puli praw do emisji o 2,2 procent. Wartość tę podniesiono do 4,3%! Wycofywane będą też bezpłatne uprawnienia. To jest tempo zabójcze dla polskiej gospodarki i motor dla inflacji. Im mniej tych uprawnień, tym wyższa ich cena. Już teraz stanowi ok. 24% kosztów energii. Czekają nas więc ogromne podwyżki cen energii, które spowodują lawinowe podwyżki wszystkich dóbr i usług. Do tego system EU ETS ma objąć kolejne sektory. Do tej pory była to energetyka, przemysł energochłonny, lotnictwo. Teraz dotyczyć ma też budownictwa, żeglugi, a także np. spalania odpadów komunalnych. To znów wiąże się z dodatkowymi kosztami.
Takie systemy są nie tylko w UE.
Tak. Zamówiona przeze mnie ekspertyza z grudnia ubiegłego roku wskazuje, że obecnie na świecie jest 36 systemów krajowych i 25 regionalnych dotyczących handlu uprawnieniami do emisji. Dotyczą 15% globalnych emisji. Przypomnijmy, że UE odpowiedzialna jest za około 7%. Taki system działa na przykład w Australii. To kraj o największej na świecie emisji CO2 na głowę mieszkańca. Australia ma system federalny i tam handel emisjami jest dostosowywany do potrzeb regionalnych, a władze na bieżąco reagują na zmiany w otoczeniu gospodarczym przez finansowe programy wsparcia. System handlu emisjami działa też np. w Chinach, tyle że kraj ten zapowiedział, że do 2030 roku będzie zwiększał emisje, a dopiero po tej dacie dojdzie do stopniowych redukcji. Tu w UE system ETS działa opresyjnie, zmuszając przedsiębiorstwa energetyczne do wykupu praw do emisji, po cenach giełdowych, które często są windowane w sztuczny, nawet spekulacyjny sposób. To zamiast pobudzać do prośrodowiskowych zmian technologicznych, odbiera środki na inwestycje i powoduje znaczny wzrost kosztów, który wszyscy odczuwamy płacąc rachunki czy idąc na zakupy. Jest jeszcze jedna istotna kwestia. Rozmawialiśmy o niej w czasie listopadowej edycji Konferencji Silesia 2030 i w tej sprawie zorganizujemy w marcu konferencje w Brukseli. Surowce, a przede wszystkim pierwiastki ziem rzadkich wykorzystywane w instalacjach źródeł odnawialnych, samochodach elektrycznych czy innych urządzeniach. Ich wydobycie i rafinacja wiąże się z degradacją terenu i ogromnymi emisjami. Unia więc ich nie produkuje, tylko importuje, głównie z Chin, które są hegemonem światowym w tym obszarze i mają dostęp do większości złóż w krajach trzeciego świata. Musimy zdać sobie sprawę z tego w jak ogromnym stopniu niszczymy środowisko w biednych krajach, żeby potem chwalić się zeroemisyjnością. Nie mówiąc o cenach tych surowców, która wskutek ogromnego popytu z Europy w ostatnich latach wzrosła o kilkaset, a nawet kilka tysięcy procent. Im szybsza “transformacja”, tym droższa, bo przez rosnące zapotrzebowanie na surowce ich cena będzie rosnąć w tempie geometrycznym! System EU ETS trzeba zreformować, ale w stronę rozluźnienia obostrzeń, a nie ich zaciskania, bo inaczej grozi nam pogłębienie kryzysu, ubóstwo i marginalizacja unijnej gospodarki na światowych rynkach.